Hope Creeins
Liczba postów : 10 Join date : 02/05/2011
| Temat: Hope Creeins - wampir Pon Maj 02, 2011 6:57 pm | |
| Poniżej opisane wydarzenie miało miejsce około sto lat temu.
Słońce powoli chyliło się ku zachodowi nadając niebu charakterystyczną pomarańczowoczerwoną barwę. Wiatr kołysał gałęziami drzew, które raz po raz przecinały ze świstem powietrze. Było dosyć mroźnie, wprawdzie czapy śniegu pokrywały jeszcze dachy niektórych budynków, a biały puch utrzymywał się wciąż na polnych drogach. Mieszkańcy niewielkiej wsi przechadzali się uliczkami, spiesząc na wieczerzę do swych domów, czy chociażby pobliskich pubów. Większość mieszkańców. Wśród tych nielicznych, którzy kierowali się w zupełnie przeciwnym kierunku, ku bramom głównym, była wysoka, jasnowłosa dziewczyna. Odziana cała na czarno, zakapturzona. Wyraźnie było z nią coś nie w porządku, jakby rozsiewała wokół złowieszczą aurę. Mijający ją ludzie wzdrygali się, kiedy tylko spojrzeli w jej stronę. Ale czy to jej się bali? Otóż nie. Zaraz za dziewczyną jak cień kroczył mężczyzna. Choć spod głębokiego kaptura nie było widać jego twarzy, płeć można było bez problemu określić skupiając uwagę na sylwetce, jak i na jego chodzie. Minęli wkrótce granice wsi, a nim zdążyli się obejrzeć wkroczyli do gęstego, mrocznego lasu. Dziewczyna często tutaj przychodziła, owe miejsce można było spokojnie nazwać jej domem, jako, że własnego mieszkania nie miała. Sypiała w zajeździe, w wynajmowanym pokoju, natomiast tu spędzała każdą wolną chwilę. Oparła się o pień starego, rozłożystego dębu. Westchnęła głośno i zrzuciła kaptur. Przez całą drogę ani razu się nie odwróciła. Popełniła poważny błąd, pierwszy z wielu. A kto wie, czy nie będzie trzeba zań przypłacić życiem? Jej nieproszony towarzysz stanął za nią, za wybranym przez nią drzewem – było na tyle duże, że się nie widzieli. Tak. Idealna. Taka słodka… Taka… niewinna. Przesunął się nieco w prawo, po cichu, powoli. Nie zauważyła go, nie usłyszała. Delikatny uśmiech przybłąkał się na jej twarz. Robiło się coraz ciemniej, nieboskłon stawał się już ciemnogranatowy. Miejsce, gdzie słońce uciekało za horyzont spowiła szkarłatna barwa. Zachód był przepiękny, malowniczy. Wszystko wyglądało cudowne, jak z bajki. Nawet, jeśli za przeszkodę miało się liczne korony drzew. Spokój jednak wcale nie trwał długo. Wkrótce ciszę, jaka wokół panowała zakłócił przeraźliwy, mrożący krew w żyłach krzyk. Krzyk, który powoli przeobrażał się w straszliwy pisk. Długie, blade palce zacisnęły się na szyi dziewczyny. Co więcej wciąż zwężały uścisk. Kobieta umilkła czując, jak jej stopy odrywają się od podłoża. Odkaszlnęła kilkakrotnie, próbując się od nich uwolnić. Na próżno. Dusiła się. Z jej oczu popłynęły strumienie łez. Dlaczego życie miało się skończyć zanim się zaczęło? Czyż to nie okrutne? Nie rozumiała. Kaszląc upadła na ziemię, ledwo żywa – ktoś cofnął swą dłoń. Uniosła nieco w górę głowę, podpierając się na rękach. Nie miała siły, by zrobić cokolwiek więcej, by się podnieść. Po chwili znów upadła twarzą w śnieg. Mężczyzna powoli wyszedł zza drzewa, zaśmiał się obchodząc leżącą u jego stóp młódkę. Ale nie był to zwykły śmiech – brzmiał chłodno, wręcz lodowato. Strasznie, niemalże szaleńczo. Odwrócił ją butem na plecy. Włosy miała zmierzwione, twarzyczkę zapłakaną, malowało się na niej przerażenie. Nie śmiała się odezwać. Uklęknął tuż przy niej, tuż przy jej głowie i delikatnie odgarnął jej włosy, by nie przesłaniały szklistych oczu. Uśmiechnął się blado, zupełnie jakby próbował dodać jej w ten sposób otuchy. - Musiałem, gołąbeczku – powiedział cicho, spokojnie. – Nie chcemy przecież, by... stała Ci się krzywda. Nie bój się. Co mam do powiedzenia powiem teraz, gdyż później nie będę miał jak tego zrobić. Potrzebuję kogoś, kto z początku nieświadomie podtrzyma przy jako takim życiu nasz ród, by całkiem nie wyginął. Młody, niedoświadczony wampir nadaje się do tego znakomicie. Wybrałem ciebie, wprawdzie zupełnie przypadkowo. Och, już dobrze. – dodał, kiedy jasnowłosa poruszyła się niespokojnie. - Zostaw mnie… - szept. Za cichy, by zwrócił czyjąś uwagę. Ale on usłyszał, acz nie usłuchał. Odsłonił jej szyję, odwrócił głowę w bok, po czym zatopił w niej swe kły. Ciało dziewczyny przeszył ogromny ból. Ból, jakiego nigdy dotąd nie zaznała. Wampir sączył jej krew, a ona z każdą uciekającą nieubłaganie chwilą słabła. Znów to uczucie, znów czuła, że umiera. Nawet ból zdawał się już nie być ważny. A może…może ustał? Zobaczyła jeszcze przez mgłę, jak mężczyzna kaleczy się w rękę i przystawia ja do jej ust nakazując pić. Pić krew. Och…jakież to ciepłe, jakież kojące. Czuję się…czuję się silniejsza. Na pewno? Nie, zostaw! Lecz ten nie słyszał jej myśli, rękę zabrał. Nie mógł pozwolić sobie na zbytnie osłabienie. - Już dobrze – powtórzył. – To tylko… tylko śmierć… A później wszystko spowiła gęsta mgła, wszystko ogarnęła nieprzenikniona ciemność.
Przemiana była bolesna. Przez kilka pełnych godzin dziewczyna wiła się w agonii na ziemi, pozostawiona bez niczyjej opieki w owym lesie, w którym przyszło jej zginąć. Nie wiedziała do końca co się z nią dzieje, w głowie szumiało jej od bólu i słów mężczyzny: "potrzebuję kogoś, kto podtrzyma przy jako takim życiu nasz ród", "wybrałem ciebie, wprawdzie zupełnie przypadkowo". O co mu u diabła chodziło? Gdy jej przeobrażanie dobiegało już końca, wreszcie zrozumiała. Wiedziała kim był tamten mężczyzna, wiedziała dlaczego pożywił się jej krwią. Ludzką krwią. Została zaatakowana przez wampira i najwyraźniej przemieniona w istotę jemu podobną. Ale przecież to niedorzeczne. Wampiry nie istnieją. Wstała powoli uznając, że już najwyższy na to czas i ze złością stwierdziła, że jej ubranie całkowicie przemokło od kontaktu ze śniegiem. No trudno. Ruszyła powoli w stronę wioski, by zaraz potem wydostać się z labiryntu drzew i spojrzeć na niebo - rozjaśniało się, słońce lada moment powinno wyłonić się zza horyzontu. Gdzieś tam przed nią, w oddali majaczyła niewielka brama wsi strzeżona przez dwóch strażników, zawsze będących na posterunku. Dziewczę uśmiechnęło się do siebie robiąc kilka kroków w przód. Chciała wrócić do swojej ukochanej karczmy, porządnie wyspać się na zwykłym, rozklekotanym łóżku i w miarę możliwości zapomnieć o wydarzeniu, jakie miało miejsce przed kilkoma godzinami. Los miał jednak inne plany. Poczuła nagle pulsujący ból w skroniach. Ból tak przeraźliwy, że powalił ją na ziemię w ciągu zaledwie kilku sekund. Upadła na twarz. Krzyknęła, unosząc głowę, a jej dłoń - ta, na której się nie wspierała - momentalnie powędrowała w kierunku ust. Otworzyła je nieco i przejechała palcem po zębach, zatrzymując się w połowie i zamierając ze strachu. Kły miała zdecydowanie dłuższe niż normalny człowiek, niż ona sama miała jeszcze przecież przed chwilą. Nie wiedziała dlaczego tak się stało, ale nie miała zbyt wiele czasu na zastanawianie się nad tym, bowiem do jej nozdrzy znikąd dotarł dziwny, aczkolwiek piękny zapach. Zapach, którego nigdy wcześniej nie znała, a który zdawał się doprowadzać do szaleństwa. Który całkowicie zawrócił jej w głowie. Zaraz po tym poczuła głód. Ale nie, nie taki zwyczajny. Ten zdawał się rozdzierać ją od środka, wypalać wnętrzności, zupełnie jakby nie miała nic w ustach od tygodni, o ile jest to możliwe. Krzyknęła ponownie, tym razem bardziej ze złości niż bólu. Teraz trzeba tylko... - Przepraszam, nic pani nie jest? Przewróciła się pani, złamała coś? - Rozległ się melodyjny głos tuż za nią. Jasnowłosa nie poruszyła się, nawet nie odwróciła się tak, by zobaczyć z kim ma do czynienia. Nie musiała tego robić. Doskonale wiedziała, że gdzieś obok niej stoi dziewczynka, wcale nie dużo młodsza od niej. Góra czternastoletnia. - Tutaj w wiosce, niedaleko mamy wspaniałego medyka, ja mogę zaprowadzić - Dziecię miało dobre chęci, niestety wybrała złą porę na wykonywanie dobrych uczynków. Świeżo upieczona pani krwiopijca wstała chwiejnie, bowiem szybkość, z jaką to uczyniła wytrąciła ją z równowagi, a dziewczynka pisnęła cicho, zobaczywszy jej twarz. Zapewne każdy by się przeraził widząc blade niczym kreda lico, wściekle czerwone tęczówki oczu oraz długie, białe kły wysuwające się przez rozchylone usta. Instynkt zapewne podpowiadał jej, by brała nogi za pas, nie było jednak czasu, wszystko działo się zbyt szybko, liczył się każdy ułamek sekundy. Nim zdążyła chociażby mrugnąć, wampirzyca podeszła do niej, roztaczając wokół falę mrożącego chłodu, mimo tego, iż na dworze panowała niska temperatura. Dziewczyna się bała, a strach ten wzmagał się z każdą mijającą chwilą. Poczuła ukłucie na szyi, zabolało. Całe szczęście słabła wraz z upływem krwi, czuła coraz mniej, obraz przed oczami zaczął jej się rozmazywać. Czy tak właśnie wygląda śmierć? Po chwili, która zdawała się trwać wieczność, kobieta trzymała w objęciach martwe już ciało czternastolatki. Złożyła je delikatnie na śniegu i cofnęła się o kilka kroków. Wytarła usta z ciepłej jeszcze, gęstej cieczy, pozwalając, by jej zęby zmniejszyły się do naturalnych rozmiarów, godząc się na towarzyszące temu cierpienie. Dopiero teraz, gdy już nie było zapachu, nie było głodu, zaczęło docierać do niej co właśnie zrobiła, czym się stała i co będzie musiała robić, by przeżyć. Uznała, że nie wolno jej pod żadnym pozorem z tym walczyć. Poświęci tyle istnień ludzkich, ile tylko będzie musiała. Zrobi wszystko, by jej wampirzy ród nie wyginął, by nie zginęła ona sama. Ale teraz... teraz musi odpocząć.
Ostatnio zmieniony przez Hope Creeins dnia Nie Maj 22, 2011 3:40 pm, w całości zmieniany 1 raz | |
|